Nasz miłośnik koni. W końcu nadszedł ten upragniony dzień. D pędził do szkoły jak na skrzydłach.
Po lekcjach pytam jak było.
- Super! Chodziłem na koniu.
- Że co? Chyba jeździłeś...?
- Nie jeździłem, tylko chodziłem. Siedziałem na koniku, a on szedł. Chodziłem.
Jesteśmy w sklepie. Stoimy w kolejce do kasy. Młody pobrykał jak zwykle do przodu. Rozejrzał się i woła prawie szeptem:
- Tato, tu jest brudno!
No faktycznie, chyba komuś się coś pod kasą rozbiło,bo widoczna duża czarna plama na podłodze.
- No to idź poproś jakąś szmatę i pościeraj - postanawia zażartować sobie tata.
- Tato, no co ty, przecież ja nie jestem panią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz